Schizofrenii lepiej nie nazywać

Takiego zdania jest Grażyna, matka dorosłej już Beaty, która cierpi na stany psychotyczne i kilkakrotnie była z tego powodu leczona w szpitalu psychiatrycznym. – Diagnozy bardzo stygmatyzują. Uważam, że powinno się leczyć doskwierające objawy, a nie zajmować nazewnictwem. Grażyna jest matką bardzo świadomą, zdążyła się zaprzyjaźnić z psychiatrą i ma koleżankę neurolożkę. Wie o chorobie bardzo dużo, śmieje się, że sama mogłaby zacząć leczyć. Może właśnie ta wiedza daje jej siłę i spokój - w każdym razie o chorobie córki opowiada rzeczowo.

- Moje dziecko było niemal idealne: od dzieciństwa wesoła, pogodna, serdeczna, otwarta, dobra dusza, z sercem na dłoni… I do tego bardzo zdolna. Mówi się, że często schizofrenia idzie w parze z geniuszem, ale u nas to raczej było zwyczajne dziedziczenie: mąż był nieprzeciętnie utalentowany, ale bez żadnych problemów ze sobą. Niestety, wcześnie go straciłyśmy - zginął w wypadku, gdy Beatka miała 12 lat. Nie można wykluczyć, że szok i ból z powodu utraty ojca zapoczątkowały kłopoty zdrowotne, z jakimi córka do dziś się mierzy. Były też inne okoliczności – Beata na studiach znalazła się w grupie, w której źle się odnajdywała. Panowały tam złe stosunki, może nie hejt, ale coś w rodzaju mobbingu i rozjuszonej rywalizacji. Co istotne, to nie był tylko jej subiektywny odbiór sytuacji. Kiedyś podwoziłam samochodem jej kolegę z grupy i miałam okazję delikatnie podpytać, czy naprawdę relacje międzyludzkie są w ich środowisku tak fatalne, jak opowiada Beata. Potwierdził.

Tak to jest, że „przeciążony” mózg, w wyniku skrajnie trudnych sytuacji zaczyna niektórym osobom odmawiać posłuszeństwa, i to niekoniecznie na bieżąco. Czasem następuje to po jakimś czasie i na przykład w reakcji na kumulację zdarzeń, będących stresorami. A może też – o tym nawet trudno mi myśleć - odkąd zostałyśmy same, Beata stała się przedwcześnie dorosła i odpowiedzialna za mnie, dlatego stale dbała, żeby nie przysporzyć mi dodatkowych zmartwień swoim niewłaściwym zachowaniem?

Miałam dziecko jak balsam, żadnego pyskowania, okresu buntu, kłopotów w szkole. Beata była także towarzyska, lubiła sport, zajęcia w grupie, uprawiała tenis, została nawet sędzią tej dyscypliny. Cieszyła się zaufaniem kolegów, była wspaniałą, lubianą dziewczyną. Ten obraz bez najmniejszej skazy wydawał mi się tak idealny, że prawie wypatrywałam czy spodziewałam się, że gdzieś coś musi tąpnąć. I po czwartym roku studiów Beata pierwszy raz wpadła w psychozę. Słyszała głosy, czuła się szpiegowana, była pobudzona, jak nie ona. Początkowo sądziłam, że wystarczy wizyta u psychiatry, ale nic z tego, skoro córka potem nie brała zapisanych leków. To klasyka gatunku: samowolne odstawianie lekarstw niedługo po ustąpieniu objawów funduje sobie większość chorych, prowokując tym samym nawrót symptomów. Ordynator szpitala powiedział mi, że na dziesięciu pacjentów, którzy są jednocześnie lekarzami, dziewięciu przerywa terapię, bo uważają, że jako doktorzy wiedzą lepiej. Beata była studentką medycyny, stąd mogła myśleć podobnie…

NPS-PL-NP-01300-10-24

Znalazłem ten artykuł:


Może zainteresuje Cię również…


Man looking through a window, holding his hand on his head.
article

Jak zaakceptowałem swoją chorobę, leczenie i moje obecne życie


Man holding his head in the corner
article

Diagnoza po 3,5 roku od pierwszych objawów


Man resting his head on his hand.
article

Położyłem się do łóżka. I leżałem.


Man holding his head in a dark room.
article

Ja? Na oddział psychiatryczny? Niewyobrażalne.


article

Sposób na chorego


article

Dogoterapia i inne


article

Nerwy zjadają człowieka


article

Strach się bać


article

Strach ma wielkie oczy


article

Skazani na swoje towarzystwo