Sam na sam ze sobą

Mąż Joanny cierpi na schizofrenię. Nie byli małżeństwem, gdy choroba wyszła na jaw. Okazało się, że Paweł miał już wcześniej postawioną diagnozę, lecz zataił ten fakt przed Joanną. Sytuacja ją wtedy przerosła. Jak więc doszło jednak do małżeństwa?

Skazani na samotność

- Nie było niczego niezwykłego w mojej dezercji po pierwszym epizodzie psychotycznym Pawła, jaki widziałam – opowiada Joasia. – Schizofrenicy, choć tak jak powiedziałam nie powinno się mówić, bo to naznaczające, z reguły zostają sami ze swoją chorobą. Psychoza często prowadzi do zachowań agresywnych, a już i bez tego jest trudna do zniesienia dla drugiej osoby. Partnerzy chorych, współmałżonkowie, często odchodzą - zmęczeni albo przerażeni. Wielu chorych wypiera chorobę, zaprzestaje leczenia krótko po hospitalizacji, wracają objawy i udręka dla bliskich. A dla wielu rodzin taka choroba to nadal ogromny wstyd. Chory często zaczepia przypadkowych ludzi, mówi od rzeczy, awanturuje się, jest wulgarny. To go wyklucza i skazuje na samotność. A paradoksalnie najlepszym lekarstwem jest miłość, akceptacja i możliwie pełny udział w zwykłym życiu.

To wszystko powiedziała mi Ewa, siostra Pawła. Poprosiła o spotkanie, gdy on bardzo powoli dochodził do świadomości na oddziale. Byłam przerażona, ale kochałam tego człowieka. Niczemu nie był winien. Zataił przede mną pierwszy epizod, bo w trzydziestu procentach przypadków kończy się na tym jedynym. Liczył, że choroba się nie rozwinie.

Nie od razu postanowiłam zaryzykować wspólne życie. Najpierw zgodziłam się odwiedzić Pawła, gdy wrócił ze szpitala.

Kolejny szok

To nie ten sam człowiek. Leki go otępiały, usypiały, redukowały jego łączność z otoczeniem do prostych komunikatów i czyniły zobojętniałym na wszystko. Nie bardzo wiedziałam nawet, czy moja obecność cokolwiek dla niego znaczy. Poczułam się, jakbym go znów straciła i udałam się do przeżywania żalu po tej miłości. Wiedziałam, że nie grozi mu nic, prócz niemożności bycia sobą.

Potwornie tęskniłam za dawnym Pawłem, sprzed epizodu. Przestraszyłam się jego przypadłości, lecz nie na tyle, by uciec w czyjeś ramiona. Na schizofrenię choruje 1 procent populacji. Nie wywoływało to we mnie gniewu: dlaczego właśnie on? Raczej coraz bardziej dostrzegałam, że jest wyjątkowy, nie tylko w fazie czy kontekście choroby. Dlatego, gdy po kilku miesiącach stanął w drzwiach i spojrzał przytomnym, dawnym wzrokiem, wiedziałam, że dam temu szansę.

Po drodze przeczytałam o chorobie, co się dało: od „Obłędu” Krzysztonia po litanię dla nadwrażliwych prof. Dąbrowskiego, rozmawiałam dużo z lekarzami.

Jedni mówili: Daj sobie spokój.

Inni: Zawsze zdążysz dać sobie spokój, gdy będzie nie do zniesienia, ale spróbuj.

NPS-PL-NP-01034-08-2023

Znalazłem ten artykuł:


Może zainteresuje Cię również…